Czy naprawdę widziałam Roberta Lewandowskiego? Czy naprawdę byłam w pałacu? Oto co wydarzyło się na wycieczce 4 października 2016r.
O 6.15 mieliśmy wszyscy czekać na przystanku PKS. Kiedy weszliśmy już do autobusu po sprawdzeniu obecności wyjechaliśmy. Droga mijała nam w miarę szybko, ale nie mogliśmy się doczekać kiedy już wyjdziemy z autobusu.
Pierwszym punktem było zwiedzanie warszawskiego ZOO. Nie miałam programu, ale wydawało mi się, że byliśmy trochę opóźnieni. Uczucie to minęło jak tylko zobaczyłam foki. Były chyba dwie lub trzy i trafiliśmy na moment, w którym opiekunowie karmili je.
Przechadzaliśmy się obok różnych zwierząt: pingwinów, osiołków, lwów, kangurów, różnych małpek, zebr, koni i słonia, u którego spędziliśmy chyba najwięcej czasu. W terrarium były różne - jak dla mnie nieprzyjemne- robaczki i pająki, więc sfotografowałam te najfajniejsze i wyszłam. Następnie zwiedzaliśmy akwarium. Najbardziej podobały nam się błazenki, które nazywaliśmy Nemo.
Obok ryb było pomieszczenie z ptakami, które kończyło nasze zwiedzanie.
Kolejną atrakcją był Stadion Narodowy. Weszliśmy i po dowiedzeniu się najważniejszych informacji rzuciliśmy się na pamiątki. Zobaczyłam bardzo ładny przedmiot, który chciałam kupić cioci, dopóki nie uświadomiłam sobie, że ona przecież mieszka w Warszawie!
Sterczeliśmy przy tych pamiątkach chyba ze dwadzieścia minut, aż w końcu Pani zawołała nas, aby poznać naszego przewodnika. Był bardzo sympatyczny.
Najpierw weszliśmy na trybuny i robiąc zdjęcia słuchaliśmy co mówi Pan. Kilka razy zmieniliśmy miejsce siedzenia, aż w końcu weszliśmy do szatni, ale wcześniej byliśmy też na ''autostradzie''.
W szatni wisiały koszulki polskich piłkarzy. Zdjęciom i filmom nie było końca mimo to, że piłkarze w tych koszulkach nie grali. Zwiedzaliśmy też taką jakby ''łazienkę'', prysznice, studio, barek i obserwowaliśmy widoki z wysoka. Wcześniej jeszcze byliśmy prawie na murawie i patrzyliśmy jak pracownik kosi trawę na boisku.
Na koniec oglądania podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z przewodnikiem.
Przeszliśmy na stację metra i po skasowaniu biletów czekaliśmy na pojazd. Kiedy w końcu wsiedliśmy uważnie obserwowaliśmy po kolei wszystkie stacje. Co kilka minut padało pytanie:
-To już tutaj?
albo:
-Kiedy wysiadamy?
kilka chwil później wysiedliśmy i wjechaliśmy na górę po ruchomych schodach. Cały czas szliśmy , a po ZOO bardzo bolały nas nogi, więc był to naprawdę szybki chód. Chwilę potem byliśmy na miejscu. Windą dostaliśmy się na samą górę Pałacu Kultury!
Okropnie mocno wiejący wiatr nie przeszkadzał nam w podziwianiu widoków z ostatniego piętra. Zrobiłam zdjęcia i weszłam wewnątrz pałacu, żeby się ogrzać.
Windą zjechaliśmy na dół i znowu musieliśmy pędzić ile sił w nogach, (a było ich już niewiele) do Złotych Tarasów na obiad. Stałam w kolejce chyba cała wieczność, aż wreszcie doczekałam się jedzenia. Ze znalezieniem stolika nie było w sumie dużego problemu, bo koleżanki zajęły nam go parę kroków stąd. Wreszcie mogłyśmy usiąść i zjeść w spokoju.
Po posiłku dowiedziałyśmy się od Pani, że na zakupy zostało już tylko 20 minut, więc jak najszybciej popędziłyśmy do najbliższego sklepu.
Kupiłam bluzkę i breloczek. Byłam w miarę zadowolona mimo to, że każdy chodził zdenerwowany z powodu krótkiego pobytu w tarasach.
Wsiedliśmy do autobusu na powrotną drogę i nim się obejrzałam byliśmy już w domu. Może dlatego, że cały czas śpiewaliśmy i śmialiśmy się?
Przyjechała po mnie babcia i razem z sąsiadką wróciłyśmy do domu. Po dniu pełnym wrażeń z zaśnięciem nie było problemu.
Gabrysia Bancarzewska, kl.VIb